SZCZERZE MÓWIĄC NR 2/2005

Strona główna » Teatr i słowo » Archiwum » Tumult

SZCZERZE MÓWIĄC NR 2/2005

Redakcja:
Marta Łysiak
Paulina Pogorzelska
Sandra Szaja
Katarzyna Rybicka
Joanna Janik
Joanna Ratowska
Anna Szabuńko
Anna Podedworna
Katarzyna Łazarska
Olga Malinowska.
DZIEŃ 1



TEATR FROM POLAND: Saksofonista

Nikt nie zabroni mi być fanem pana profesora Jerzego S. Nikt nie zabroni nam czuć bezradność wobec konieczności napisania recenzji z tego spektaklu. Po prostu brak nam słów. Mimo to (niczym profesjonaliści) postaramy się, w mniej lub bardziej doskonałej formie, wyrazić swój zachwyt.
Historia przedstawiona przez Istvana Belgradoffa rozgrywała się na dwóch płaszczyznach. Mogliśmy, niczym polscy podglądacze (nie: paparazzi) poprzez obserwacje wnikać w życie Jerzego Stuhra, a jednocześnie na naszych oczach rozgrywał się dramat aktora niedocenionego i zaślepionego
swoją pasją. Jako publiczność czuliśmy się mu potrzebni i chcieliśmy pomóc rozwiązać jego problem - uzyskać aprobatę Reżysera. Nasze zaangażowanie było efektem wykorzystania doskonałych umiejętności aktora w nawiązywaniu kontaktu z publicznością.
Wychodząc z sali myślałyśmy o Saksofoniście jako o fantastycznym oraz pełnym emocji przedstawieniu i dalej tak myślimy. Jedynym minusem było to, iż nie dowiedziałyśmy się, co pan Stuhr sądzi o seksualistach...

kasia&ania





OSTATNIA DESKA RATUNKU : Ostatnie święta

Spektakl Ostatnie święta w wykonaniu teatru OSTATNIA DESKA RATUNKU był krótki, ale zawierał bardzo ważne treści. Młodzi aktorzy pokazali nam, jaki jest koniec narkomanów i alkoholików, choć trzeba przyznać, że mogli nieco bardziej wczuć się w rolę. Nie wzbudzili szczególnego zainteresowania wśród publiczności. Ścieżka dźwiękowa, którą dobrali do przedstawienia pasowała do sytuacji. Trzeba jednak przyznać, że było za mało słów, a ukazywane sytuacje były przedstawione w sposób zbyt łagodny, przez co cały spektakl nie wywarł wrażenia na widzu. Scena przedstawiająca śmierć młodych ludzi zagrana była nienaturalnie, nie wyrażała głębszych uczuć po stracie bliskiej osoby.
Ma pochwałę zasługuje operowanie światłem, które oddawało nastrój chwili. Warto też zwrócić uwagę na ciekawe stroje -zwłaszcza kapcie mamy .
Gratulujemy pomysłu i mamy nadzieję, że udział w TUMULCIE otworzy młodej grupie drzwi do spełnienia marzeń oraz przyniesie sukcesy.

Asia & Asia





ZUZANNA FIJEWSKA : Głuchoniemoc

Monodram Zuzanny Fijewskiej nie zapowiadał się szczególnie. Rząd krzeseł ukazał się po ciekawej wstawce muzycznej. Weszła ona- A. Z grodziska- bliżej nieokreślona nastolatka z prowincjonalnego miasteczka. Nerwowa, zdezorientowana, zdziebka infantylna- „zwykła” dziewczyna. Ale ma niezwykłą historię do przekazania,. Będąc w poczekalni do lekarza opowiada o feralnej pielgrzymce do Częstochowy podczas której przypadkowo zaszła w ciążę, swoim strachu przed konsekwencjami, niepewności przed zmianami. Nie użala się nad sobą, bardziej obawia się reakcji mamy, której największym zmartwieniem jest trzeci już jamnik chorujący na tajemniczą chorobę, nauczycielki wypominającej jej statut szkoły, księdza opiekuna, który ostatecznie zgadza się pomóc odnaleźć nieświadomego młodzieńca, czy w końcu zeznawania „pod przysięgą” podczas rozprawy o molestowanie nieletniej. Spektakl ukazuje oczami prostej dziewczyny jak to zmienia się świat, kiedy coś nie wychodzi tak jak zamierzaliśmy. Widoczna jest też jego uniwersalność- brak imion czy nazw własnych. Bo przecież każdy z nas ma swoją „niezwykłą historię”.

ola & company





...a historia ta zdarzyła się naprawdę.
Gdy łamiącym się głosem mówiła o tym, że zaszła w ciążę z NIM, i że nie było przy TYM żadnych spazmów rozkoszy, cała sala zamierała. Jednym słowem potrafiła sprawić, że wszyscy wybuchali śmiechem, jednym ruchem - by zamarli..
Opowieść o dziewczynie z Grodziska, która zaszła w ciążę na pielgrzymce do Częstochowy, która ze swoim problemem zwróciła się do młodzieżowej gazety (a propos odpowiedź brzmiała, by następnym razem używała środków antykoncepcyjnych...)w ustach Zuzanny Fijewskiej brzmiała tak autentycznie...
a historia ta zdarzyła się naprawdę. Dziecko, które ostatecznie przyszło na świat, ma się bardzo dobrze, jak zapewniła nas Zuzanna i jej siostra Natalia, autorka scenariusza. Ich rodzice są psychologami, dziewczyny przyznały, że udzielali im pomocy przy kreacji aktorskiej Zuzanny. Wyjaśnia to niezwykle dogłębne studium psychologiczne dziewczyny ze wsi, która ma stać się matką.
Gratulujemy !!! trzymamy kciuki

paula





I kropka

Proces dojrzewania, wkraczania w nowe role, jakie wyznacza nam życie, jest bardzo trudny. Jedni z nas przechodzą go szybciej, łatwiej, inni nie do końca rozumieją zmiany zachodzące dookoła nich. W trakcie przeistaczania się z dziecka w osobę dojrzałą porzucamy ogromną część dziecięcej niewinności, dziecięcych zabaw, które niejednokrotnie w krzywym zwierciadle ukazują świat ludzi dorosłych. Dla dziecka wszystko jest albo białe, albo czarne, nie ma odcieni pośrednich. Jednak wraz z upływem lat zmieniamy się. Dziecko gdzieś w nas ginie, dostosowujemy się do otaczającej nas rzeczywistości naiwnie myśląc, że mamy jakikolwiek wkład w jej tworzenie. W gruncie rzeczy to rzeczywistość tworzy nas, a my każdego dnia staramy się jakoś przetrwać kolejne 24 godziny. Kluczem do naszego przetrwania są inni ludzie, opinie, jakie mają o nas. Dlatego staramy się wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie. I nie ma w tym dla nas nic dziwnego, że udajemy sami przed sobą, że kreujemy się na ludzi inteligentnych, obytych ze światem i powszechnie lubianych. Zadziwiający jest też fakt zbiorowej symulacji, w której biorą udział całe grupy ludzi na co dzień nie pałających do siebie sympatią. I jedyną rzeczą, jaka zmusza nas do zdjęcia maski, bezinteresownego zwrócenia się ku drugiemu człowiekowi jest tragedia.
Grupa z Legionowa miała (jak przypuszczam) ambicję przedstawienia głębokiego studium zbiorowej hipokryzji i konformizmu. Bardzo wymagające zadanie. I chyba zabrakło środków: doświadczenia scenicznego, albo odpowiedniego pomysłu. Jakoś trudno mi było w rozbrykanym towarzystwie odnaleźć to, czego oczekiwałam po próbie realizacji tak wymagającego tematu. Szukałam uczuć, emocji. Może to była trema, może nieutożsamienie się z graną rolą, jednak zabrakło mi właśnie tych paru chwil, w których miałabym zupełną pewność, że aktorzy wiedzą, o czym mówią, że mają jakąś receptę na to, czym świat nas niszczy, czym niszczy w nas dziecko.
Ogólnie rzecz biorąc spektakl nie przypadł mi do gustu. Myślę, że przydałoby się jeszcze trochę pracy nad grą aktorów, nad paroma elementami, które niekoniecznie pasowały do całości przedstawienia: dziwnymi głosami co jakiś czas przerywającymi to, co działo się na scenie. Nagrodą? Chyba jednak nie teraz, nie dziś i nie jutro... może za rok... mimo wszystko, życzę powodzenia.

Kaśka





ZMYSLOVI : FILLIKURRKA, czyli bunt przeciwko masie.

O czym był ten spektakl? O problemach, które dotykane są przez prasę (często brukową). Poruszone zostały kwestie przygotowań na przyjęcie (dowiedziałam się, że prawdopodobnie chodziło o artykuł z Avanti, w którym zamieszczone zostały porady dla wybierających się na studniówkę), narkotyków, uniesienia religijnego. Ironiczny obraz odpowiedzi brukowców na poważne - niepoważne pytania młodzieży. Gazety próbują uczyć życia, kierować i mieć nad nim kontrolę. Ludzie zostają uwikłani w schematy, nakładają maski, które tworzone są przez media. Nie liczą się już własne potrzeby, tylko to, co jest napisane w gazecie.
A problemy młodych są różne. Figa jest za ładna, Fuksja - niemodna (uwielbia koronkowe stringi), Fikus bardzo boi się kurzu, problemem Frezji jest zbyt wysoka inteligencja. Do tego grona należy również urodzony 13 w piątek chłopak o wdzięcznym imieniu Filodendron. Kwieciste towarzystwo. Kontroluje ich nauczyciel, profesor. W pewnym sensie guru, osoba, której słuchają. A tym samym są głusi na samych siebie.
Kwestie błahe (przynajmniej mogą być takie dla odbiorcy) przeplatają się z patetycznymi : jedzenie ze śmiercią, narkotyki z przygotowaniem na imprezę. Nie zabrakło tematyki erotycznej. I tutaj prasa próbuje pomóc, choć teoretycznie powinna to być sprawa osobista.
Ludzie, którzy próbują mówić o problemach innych i je rozwiązywać, bardzo często nie mają żadnego doświadczenia. To puste frazesy o nieznanym. Teatr Zmyslovi ukazał to na przykładzie kwestii satanizmu. Pedagodzy i psychiatrzy chcieli poznać przyczynę poddawania się namowom i zdradzania wartości, poddać to schematom i zamknąć jako coś usprawiedliwionego.
Przez to wszystko człowiek współczesny zaczyna się gubić. Wciąż narażony jest na krytykę, na lekcje odpowiedniego zachowania, ograniczenia. Nie jest to sprawa świata, ale ludzi. Należałoby powtórzyć za Gombrowiczem : Wszystko tworzy się między nami. Człowiek sam jest kowalem swego losu. To człowiek ogranicza człowieka. To jeden drugiemu przyprawia gębę. Tak niszczony jest indywidualizm. Ważne jest to, co inni będą uważać za ważne. Dlatego tak istotne jest pytanie : co właśnie Ciebie wzrusza? Dlatego tak dużą rolę odgrywa świadomość samego siebie, swoich wartości i wierne ich przestrzeganie. Od Ciebie zależy, czy wybierzesz Ich Troje, czy zatańczysz poloneza...
Bliski kontakt z publicznością, dotykanie niezwykle ważnych problemów, dobra gra aktorska to wszystko sprawia, że chylę czoła przed teatrem Zmyslovi. Moje gratulacje!

sandra





Grupa Muflasz: Zupa

Oczarowanie Muflaszem trwa. Kolejnym spektaklem wystawionym w Łomży (po Atlantikonie i Truflaszu) Abelard Giza, Szymon Jachimek i Wojciech Tremiszewski potwierdzili, iż są grupą mającą zawsze coś ważnego do przekazania publicznosci. W każdym swoim występie konsekwentnie walczą z Systemem i zachęcają widzów do współudziału.
Tym razem System nie był przedstawiony przez zniewolenie dwóch Tik-Taków, ale jako zaciśnięcie na szyjach aktorów pętli krawatów. Ludzie pracujący w biurowcach i przy numerowanych stanowiskach nie są zadowoleni ze swojego życia, mimo to - niczego w nim nie zmieniają. Nie potrafią uniezależnić się od zybla. Harują do późnych godzin nocnych, kombinują, jakby tu zarobić więcej, nawet kosztem przyjaźni i lojalności. Nie istnieje dla nich prywatność, czy też życie osobiste. Praca, która początkowo miała być krótkotrwała i umożliwić wymarzony wyjazd na Hawaje, zmieniła się w ślepą pogoń za zyskiem. Stała się celem sama w sobie.
Jednak jeden z pracowników firmy zajmującej się m.in. eksportem wykałaczek do Norwegii, przywołuje cudowną wizję pełnego wolności i słońca odpoczynku, postanawia zerwać z bezsensowną i pustą egzystencją. Wyzwala się, choć na krótko... Jego wyzwolenie nigdy nie będzie całkowite. Nieustannie będzie do niego wracać systemowy koszmar.
Ta sytuacja nie jest w żadnym stopniu pozytywna, mimo to niezawodna grupa Muflasz potrafiła nam ją przedstawić w sposób humorystyczny, bezpośrednio i wzbudzając salwy śmiechu wśród publiczności.
Mimo wszystkich wymienionych powyżej zalet spektaklu zespół nie zdobędzie Złotej Kulisy. Dlaczego? Bo Muflasz występował poza konkursem, gościnnie. OBY WIĘCEJ TAK WSPANIAŁYCH GOŚCI NA PRZYSZŁOŚĆ!
życzą

ania&kasia





P o d s ł u c h a n e
Przed i w trakcie Zupy Grupy Muflasz:
 Dobre to jest, podobają mi się...
 Oni są piękni
 Taki obraz rozterek egzystencjalnych. Świetni.
 Ładny krawat... Taki błękitny
 Zobacz: krawat, to takie zniewolenie zamiast kajdan
 Popatrz na publiczność, oni tego nie rozumieją, dla nich to tylko śmieszne.


Edyta Jungowska: Gotujący się pies

Tragital Edyty Jungowskiej oglądałam przez zasłonkę idealnie równo postawionych na żel włosów jakiegoś miłośnika teatru... Można było policzyć każdy włos na tej głowie, co za precyzja..., ale dość już o tym.
To, co zdołałam ujrzeć było spełnieniem moich oczekiwań dotyczących występu gwiazdy - gościa specjalnego TUMULTU (a trzeba zaznaczyć, że od ubiegłorocznej porażki Andrzeja Grabowskiego oczekiwania te zdecydowanie wzrosły). Recital początkowo utrzymany w stylu zawsze poruszającej piosenki cave`owskiej i mający atmosferę pełnej cieni twórczości Jacques Brela, później zaskakująco, acz bez zgrzytów zmieniał swój charakter. Pozornie na bardziej radosny i naiwny, ale tylko pozornie i na chwilę.
Wróciliśmy do mrocznego i niepokojącego klimatu przesiąkniętych ciemnością nocy i zagubienia miejsc, gdzie spełnia się fatalna miłość.
W żadnym stopniu nie żałuję, iż 22.04 wieczorem znalazłam się w sali Liceum Katolickiego... Emocje, jakie zrodziły się we mnie pod wpływem występu Edyty Jungowskiej były tym, co dopełniło moje ogólne zadowolenie i radość z pierwszego, jakże udanego dnia festiwalu.

ania.



P o d s ł u c h a n e
Przed występem Edyty Jungowskiej:
Ten sweterek śliczny ma, ale ten drugi jeszcze ładniejszy... No, mamusia zrobiła...


O aktorstwie, optymizmie i równowadze
Sylwester Walczak, basista zespołu pani Edyty, powiedział, że trzeba brać na nią poprawkę. Jest impulsywna, gwałtowna, ale to są tylko momenty, które nie zaważają na całym dniu. Poza tym pracuje się z nią wspaniale.

Pani Edyto, mówi się, że została Pani odkryta przez Jana i Halinę Machulskich jako licealistka uczęszczająca na zajęcia prowadzonego przez nich Ogniska Teatralnego. Czy wtedy właśnie uświadomiła sobie Pani, że aktorstwo jest czymś, czemu chce Pani poświęcić swoje życie?
Nie było tak pięknie od razu. Rzeczywiście po skończeniu szkoły muzycznej miałam nadmiar wolnego czasu. Już wtedy zajmowałam się kabaretem szkolnym, byłam wtedy w ósmej klasie. Moja polonistka stwierdziła, że powinnam kształcić się w kierunku aktorskim. Postanowiłam iść właśnie do Haliny Machulskiej, zostałam przez nią przyjęta. Przez trzy lata jeździłam z nimi na różne obozy. Chęć bycia aktorem ewoluowała w różne strony, nie tylko te pozytywne, ale i te negatywne. Na początku wydawało mi się, że chce być aktorem, a na sam koniec, w trzeciej klasie liceum doszłam do wniosku, że jest to zawód, który ogromnie nas ogranicza, w którym nie jesteśmy wolni w twórczy sposób, że zależymy od reżysera, scenografa, tekstu oraz od wielu rzeczy, nad którymi nie możemy panować, zachować kontroli. Doszłam do wniosku, że ja nie chcę takiej sytuacji. Nastąpiło wtedy kompletne zwątpienie.

Ale jednak coś Panią zatrzymało...
Tak, uświadomiłam sobie, że tyle lat poświęciłam teatrowi. Interesowałam się historią teatru, bardzo dużo jeździłam, oglądałam spektakle. Ognisko było takim świetnym miejscem, gdzie mówiono dużo o książkach, o literaturze. To nie tylko teatr, ale wychowanie przez teatr, a nie uczenie zawodu aktora - uświadamianie człowiekowi, kim jest, kształcenie jego charakteru i osobowości. To był bardzo ciekawy okres w moim życiu. Stało się to moim hobby, dlatego pomyślałam, że spróbuję. Dostałam się na WST. Zdawałam też na pedagogikę, zastanawiałam się również nad psychologią.

Czy chwile zwątpienia w słuszność wyboru jeszcze powracały?
Podczas studiów miałam momenty kryzysu. Największe zwątpienie przyszło, gdy skończyłam studia i nikt nie był zainteresowany pracą z młodymi aktorami. To był maksymalny szok, bo nikt nie miał ani czasu, ani chęci, ani pieniędzy żeby nas zaangażować. Teraz to się troszeczkę zmieniło, tamten czas był okresem przemian historycznych, Okrągły Stół. Bardziej na sercu leżały nam zmiany ekonomiczne niż kulturalne, itd. To był trudny okres wejścia na scenę. Szczęśliwie po jakimś czasie dostałam się do teatru Hanuszkiewicza, a za sekundę wróciłam do Szkoły Teatralnej jako aktorka i grałam w etiudach młodych reżyserów -studentów.

Czy tam właśnie została Pani zauważona przez Macieja Wojtyszko?
Tak i zaprosił mnie do współpracy przy spektaklu Amadeusz Schaffer`a, gdzie mogłam zagrać u boku Zbyszka Zamachowskiego, Zbigniewa Zapasiewicza. Tą rolą zadebiutowałam, to był mój pierwszy spektakularny sukces i od tego momentu wszystko poszło dużo łatwiej. Ludzie zauważyli, że istnieję na rynku, że w ogóle taka dziwna postać jest. Uznali mój język, wcześniej oceniany jako nieprofesjonalny i nie do przyjęcia. Uważam, że każdy artysta - malarz, muzyk, musi mieć taka swoją charakterystyczność. Jeśli ta charakterystyczność zostanie kupiona jako znak rozpoznawczy artysty to już jest świetnie. Ważnym jest, by każdy miał swój język, w którym się wypowiada.

Na TUMULCIE spotykają się teatry amatorskie, nieprofesjonalne. Nie można tym młodym aktorom zarzucić braku autentyczności oraz spontaniczności. Gdy w `99 zagrała Pani postać 14-letniej Klary w Zachodnim wybrzeżu, określono Panią jako najbardziej żywiołową aktorkę młodego pokolenia. Co jest dla Pani najważniejsze w aktorstwie? Czy to jest ta spontaniczność, żywiołowość? To by być autentycznym?
Tak. Prawda. Prawda i zaskakiwanie widza swoją wyobraźnią i budowaniem jego wyobraźni.

Gdy pytałyśmy naszych znajomych o to, co chcą wiedzieć o Edycie Jungowskiej, mówili: jak ona to robi, że ma tyle energii i radości? No właśnie, pani Edyto, sprawia Pani wrażenie osoby bardzo pogodnej, otwartej, optymistycznie nastawionej do ludzi i świata. Jak Pani to robi?
Ostatnio ćwiczę jogę (śmiech). Jestem dosyć energiczna osobą. W człowieku zawsze musi być równowaga. Zawsze, jeśli ma nadmiar energii, gdzieś musi być jej niedobór. Zawsze przy euforii, jeśli nie jest ona chorobliwa, wynikająca z depresji, występuje moment zmęczenia. Im dłużej w tym zawodzie pracuję, a pracuję już 15 lat, miewam kryzysy. Jestem zmęczona, nie chciałabym pracować tak ciężko oraz aby mnie to wszystko tak dużo kosztowało. Tak naprawdę nie umiem inaczej grać, nie interesuje mnie granie po łebkach, granie, które mnie nic nie obchodzi, nie dotyczy. Jeśli tak nie wiele ode mnie zależy jak w serialu, często zmieniam teksty, które mi się nie podobają. Staram się kontrolować te serialowe wątki. Na tyle zespoliłam się z postacią Bożenki z Na dobre i na złe, że nijako stała się ona mną. I prawdopodobnie dużo więcej wiem o niej niż scenarzyści. Wracając do pytania, nie wiem jak to się dzieje. Są ludzie, którzy z natury mają skłonności do bycia aktywistami i optymistami.

Na antenie Radia Zet można usłyszeć Panią i Bryndala rolujących znanych ludzi. Jak to jest z tym rolowaniem?
To bardzo długi i żmudny proces rolować kogokolwiek. Spędzamy nad tym godziny czasu. Minuta rolowania to godzinna praca, czyli jeśli mamy dwie minuty audycji, to robimy ją w dwie godziny. A do tego przygotowujemy materiał, tniemy wypowiedzi, dobieramy jakieś głupoty. Po prostu siedzimy nad tym - to nie jest zabawa.

Na zakończenie trzy pytania od ciekawskich:
Najbardziej ceni w ludziach...uczciwość i szczerość.
Największe marzenie... produkować fajne rzeczy - filmy, spektakle teatralne i zarabiać na tym pieniądze.

Autorytety i inspiracje...
Brook, Warlikowski, ostatnio dosyć ciekawy teatr niemiecki.

Dziękujemy. Było nam bardzo miło.
Dziękuję również

Rozmawiały Paulina Pogorzelska i Marta Łysiak.



***

To, co najbardziej cenię podczas występów typu Tragital, to taki wizerunek postaci, który otwiera przed widownią pewną magiczną, intymną przestrzeń, zawsze niepowtarzalną, przestrzeń, w którą występujący stopniowo nas wprowadza. Jest jak Przewodnik po swojej Krainie Wyobraźni, która dla nas jest obca, a zarazem fascynująca. Każdy artysta ma swoją Wizję.
Wizja, jaką zaproponowała nam Edyta Jungowska w Gotującym się psie była niezwykła, w niezwykłości swojej momentami zabawna, momentami przejmująca i wzruszająca. Myślę, że ogromny udział w tej wizji miał zespół, który rzucił czar na całą redakcję ;) Aranżacja znanych utworów, jak przepiękna Mery Bellows N. Cave`a, w której pobrzmiewały motywy rockowe, lecz także lekko jazzujące, folk w połączeniu z typową dla piosenki aktorskiej wokalną dramaturgią - wszystko dało imponujący efekt. Na tym tle wokal naszej gwiazdy - głęboki, w sposób czarujący zachrypiały, soulująco-jazzujacy, wybuchający nagle i nagle gasnący... choć nie bez technicznych niedociągnięć, momentów gdy emocje odbierały jej panowanie nad głosem.
Daliśmy się temu porwać, poprowadzić w Jej artystyczną wizję przesyconą kobiecą namiętnością i niewinnością...

paula




DZIEŃ 2




Teatr NIE MA: Jak zjadłem psa

No więc, po całej nieprzespanej nocy chciało mi się właśnie SPAĆ! A tu mi wyskakuje jakiś lalalujący marynarz i zaczyna rozwieszać prześcieradło na ścianie. Myślałam, że się załamię. Jednak aż TAK źle nie było, co z kolei nie znaczy, że było genialnie. Przedstawionko, dla tak zaspanego człowieka jak ja, stanowczo za długie. No, kurna, marynarzu - za długie! Co jakiś czas rozbudzało mnie owe kurna. Ciekawą, godną jako takiej uwagi była excytująca historia o sikaniu do morza. Pomiędzy średnio ciekawymi historiami z różnych okresów życia marynarza dało się wyłapać kilka godnych zainteresowania uwag oraz wyjaśnień. Na przykład: bardzo przydane w życiu może okazać się przedstawienie autentycznego przeznaczenia talerzy. One wcale nie są po to, by z nich jeść! O, co to, to nie! Nie ma nic bardziej mylnego! Talerz jest takim czymś, czego najprawdziwszym zastosowaniem jest MYCIE! Ale nie takie zwyczajne. Mycie musi być długie, częste, dokładne i szybkie. Czuje, ze ta wiedza naprawdę może mi się przydać w dalszym życiu.
A tak naprawdę tematem owego przedstawienia była tęsknota za domem, jego wymarzony ideał. Jak to ujął sam aktor: A domu nie ma, pragnienie domu przerosło dom, stało się pojęciem abstrakcyjnym. Niestety, ten motyw gdzieś mi umknął. Może to przez te niewyspanie.

ola-no-company





Teatr MEANDRY: Na krawędzi

Spektakl Na krawędzi zaprezentowany przez teatr MEANDRY przedstawia problemy nękające młodego człowieka. Czuje się on niepotrzebny, bezwartościowy. Cierpi z powodu braku pieniędzy, nieodpowiednich kontaktów z matką, problemów w szkole. Często młody człowiek nie potrafi poradzić sobie z tego typu problemami. Tak było także w tym przypadku. Chłopak nie widział sensu dalszego życia, nie chciał tak żyć...
Według nas ten spektakl poprzez ukazanie kłopotów, poczucia odosobnienia został pozytywnie zauważony wśród widzów (choć zdania były podzielone). My jednak uważamy, iż grupa teatralna doskonale wiedziała, co chce przekazać poprzez swój spektakl. Kolejno ukazywane były sytuacje, które obniżają poczucie wartości młodego człowieka. Scena końcowa oddawała powagę sytuacji i mimo, iż sytuacja nie była podana na dłoni każdy (mamy nadzieję )zorientował się, co się wydarzyło. Życzymy sukcesów!!!

Asia&Asia





1, 2, 3...

Kiedy jest nam dobrze tak, jak jest, zmiany mogą przysporzyć więcej kłopotów niż korzyści. Kat i Freda od zawsze były razem, tylko we dwie i nic więcej nie było im do szczęścia potrzebne. Jednak pojawia się Miranda, ta trzecia, która burzy ustalony od lat porządek. Miranda jest gościem. Gościem, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważną rolę odgrywa tam, gdzie się pojawi. W naszej kulturze gościnność jest przejawem dobrego wychowania, niezaprzeczalnym atutem, a gość staje się osobą ponad wszystkimi, mającą specjalne przywileje. Gość nie zagrzewa długo miejsca tam, gdzie się pojawia i właśnie dlatego powinno się umilać mu każdą chwilę spędzoną w naszym domu, otoczeniu. Stwarzamy iluzję przyjęcia gościa do naszej małej domowej świątyni, gdzie wszystko ma swoje miejsce, a relacje międzyludzkie są jasne i przyjmowane bez większego sprzeciwu. Gość kojarzy się nam z czymś dobrym, ulotnym. Wszystko jest dobrze dopóki osoba składająca nam wizytę, nie zacznie wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji i nie będzie starać się zmienić tego, do czego się przyzwyczailiśmy, co sprawia, że czujemy się bezpieczni. Miranda jest właśnie takim gościem. Gościem, który doskonale zdaje sobie sprawę, że to on dyktuje warunki, że to on ma władzę nad gospodarzami. Pod jej wpływem Kat i Freda w końcu zdają sobie sprawę, jak bardzo są dla siebie ważne, jak ważne jest bycie razem..
Teatr Parabuch zaprezentował spektakl, który mógł się podobać zarówno publiczności, jak i krytykom. Świetna gra aktorek, uzasadniona oszczędność w scenografii to tylko niektóre z atutów przedstawienia warszawskiej grupy. Myślę, że trójka dziewcząt z teatru Parabuch stanowi świetnie zapowiadającą się grupę, która mogłaby się pokusić o status grupy profesjonalnej, a nie tylko amatorskiej. Może przyda się jeszcze parę istotnych wskazówek warsztatowych, ale Wizyta podobała mi się. Zarówno ze względu na przesłanie, jakie ze sobą niosła, jak i świetnie dobrane odtwórczynie ról Kat, Fredy i Mirandy. A może jeszcze nas odwiedzicie? 

Kaśka





MOŻE ILOŚĆ KRZESEŁ W NIEBIE JEST ODPOWIEDNIA DO ILOŚCI DUSZ?

Dwa krzesła i trzy osoby. I nikt z Was nie powie, że nie był w takiej sytuacji.
W szkole, teatrze, społeczeństwie zawsze brakuje dla kogoś krzesła.
To tak, jakby Pan Bóg zapomniał pozostawić nam jedno. Otóż nie - On nie zapomniał. Ale skoro nie, to czemu ludzie w walce o to, by zająć miejsce, niejednokrotnie bliscy byli pozabijania się?...
Bo to nie tylko kwestia miejsca. To kwestia ludzi, którzy to miejsce tworzą. Gdy brakuje Ci krzesła...ZOSTAJESZ SAM.
Czy samotność to najgorsze, co może Cię spotkać? Jeśli chodzi o mnie osobiście uważam że jest to z pewnością jedna z gorszych rzeczy. Według teatru Parabuch zdaje się też.
Żeby nie zostać samotnymi, gotowi jesteśmy na szeroko rozumiany konformizm.
Może niebo różni się od ziemi tym, że tam jest odpowiednia ilość krzeseł w stosunku do dusz?
A skoro tak został skonstruowany świat, że ciągle musimy walczyć o przetrwanie, może warto zastanowić się nad tym jak postępować, by odróżniać się od zwierzęcia, które w walce o byt jest gotowe NA WSZYSTKO?
O wykonaniu powiem tyle, że Gość został zagrany z prawdziwą klasą. Po prostu bardzo profesjonalnie. Gratuluję

paula





Piekło udręczeniem przyjemnością, której osiągnięcie miałoby dać nam pełnię szczęścia?

W Roku 84 Orwella osobowość Winstona Smitha została ostatecznie zdegradowana poprzez rzecz, której bał się najbardziej na świecie -szczury. W przedstawieniu Teatru Progress, opartym o opowiadania Jonathana Carolla, najstraszniejszą rzeczą staje się to, co było wcześniej ukoronowaniem naszych marzeń, tylko podane bez ograniczenia. I to jest piekło.
Nie mogę nie wspomnieć o recepcjonistce piekła - pozostaję pod wrażeniem jej sposobu bycia na scenie i wyrazistej osobowości. Postać, którą tworzy, wprowadza Pola, za życia fana Madonny, do piekła, którym okazuje się wkrótce pokój ze śpiewającą piosenkarką. Śpiewającą już zawsze.
Zatrzymajmy się nad pomysłem na to przedstawienie. Nad koncepcją piekła. Czy to rzeczywiście nie jest tak, że często obiekt naszego pożądania przesłania nam to, na czym naprawdę nam zależy? Że nie myślimy czy TO rzeczywiście jest warte naszego zaślepienia? Sytuację komplikuje fakt, że nie pozostajemy w swoim działaniu pozostawieni samymi sobie... ON patrzy, może patrzeć na nas w każdej chwili i czekać na sposobność podsycenia naszej złej myśli...

paula





TEATR PROGRESS : POKÓJ MADONNY. Kto na Ciebie patrzy ?

To, co zobaczyłam na scenie w wykonaniu teatru Progress jest ciężkim orzechem do zgryzienia i zinterpretowania. Powiało Jonathanem Carollem i jego metafizycznym piekiełkiem.
Wszystko zaczęło się od Madonny. Ta gwiazda muzyki pop jest idolem wielu osób. Ofiarą jej uroku padł również Paul. Był nią całkowicie oczarowany, nie mógł oderwać od niej oczu. Wydawało się, że walczą o niego aniołowie. Zakrywali mu oczy i uszy, jednak on nadal patrzył i słuchał, próbowali go odciągnąć, ale Paul stał jak zaczarowany.
Fascynacja ta zawiodła go do piekła. Owo miejsce wcale nie przypominało piekła, o jakim słyszymy w kościele czy jakie sobie wyobrażamy (a więc związane z cierpieniem, bólem, ciemnością). Wyglądało jak szpital, a diabły jak recepcjonistki. To było miejsce, w którym ma się wybór i wpływ na rodzaj kary. Paul tez miał do tego prawo. Wybrał pokój Madonny. Nim do niego trafił poznał szefa - Lucyfera. Był on niewidzialny dla śmiertelników, aczkolwiek bardzo ludzki (żartował, całował w ręce, rozmawiał).
Dla Paula cała wieczność z Madonną i jej piosenkami nie była straszna. Przynajmniej do czasu, kiedy uświadomił sobie, ze nic poza nią nie będzie. Wtedy to miejsce zaczęło przypominać piekło z ludzkich wyobrażeń.
Paul był zdecydowany na rodzaj swej kary. W przeciwieństwie do Marggie. Niezdecydowaną zajął się sam Lucyfer. On wie wszystko o każdym człowieku i patrzy...
Wydawać by się mogło, ze to historia metafizyczna. Jednak tutaj metafizyka przeplatała się z rzeczywistością. Postaci surrealistyczne z realistycznymi.
Nie chodziło w tym spektaklu o Madonnę, tylko o fascynację. To, co sprawia przyjemność równie dobrze może być karą, która wyniszcza. Każdy z nas może zagubić się we własnych ideałach i admiracjach, zachwytach. Potrzebna jest harmonia, by nie spaść na samo dno upodlenia. Dlatego też to piekło metafizyczne jest tak naprawdę światem realnym, w którym funkcjonujemy każdego dnia, obieramy drogę, jestesmy rozbici pomiędzy dobrem a złem. Każdy nasz krok może doprowadzić do histerycznej gonitwy, do walki o przetrwanie. Wszystko to rozgrywa się w umyśle człowieka. Każdy powinien mieć własny system wartości, wartości moralnych i duchowych, które zagwarantują prawdziwe życie
A zło ciągle patrzy i ma wiele twarzy...

S.I.S.



P o d s ł u c h a n e
w trakcie Pokoju Madonny:
 Ta dziewczyna dobrze gra...
 Ja się zaraz rozpłaczę!!!



GŁOSY – TEATRU KRZYK

Czarny. To taki egzystencjalny kolor. Taki życiowy. I było o życiu. O życiu w wydaniu bardzo pesymistycznym: pełnym przemocy, agresji, pogardy. W domu nie ma wsparcia. Nie znajdzie się go także w szeroko rozumianym społeczeństwie. Miłość to puste pojęcie. Czy ktoś je jeszcze zna?
Łańcuch... zniewala, ogranicza.
I jak tu się od niego uwolnić?
Pomiędzy rodzeństwem nie ma porozumienia. Związki partnerskie nie opierają się już na zaufaniu. Ludziom brak osobowości, nie wiedzą kim są.
Szkoła to absurd. Role się w niej odwróciły. Nauczyciel nie uczy, a podlega edukacji. Edukują go uczniowie, bo w końcu musi sobie uświadomić jak bardzo jest beznadziejny, bezwartościowy. Przeszkadza im budować świat taki, do jakiego są przyzwyczajeni.
Ocena? Bardzo krótka: robi wrażenie, porusza, daje do myślenia.

marta





Kiedy stajemy się nieobecni...

Po ubiegłorocznym Ubu czułam, że i w tym roku Bronisze przywiozą z Ożarowa Mazowieckiego coś niezwykłego. Ubu w pierwszych chwilach zachwycił mnie doskonałą muzyką, genialną, profesjonalną grą aktorów (ukłony w stronę Bartka Wójcika) i niezwykle dowcipnymi dialogami. i mimo że w drugiej edycji TUMULTu Bronisze należały do faworytów w oczach publiczności (podobnie jak Teatr Realistyczny, który otrzymał Srebrną Kulisę), jury miało na ten temat inne zdanie i grupie z Ożarowa dostało się tylko wyróżnienie. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że jednak dobrze się stało. Ubu był pod wieloma względami spektaklem zdecydowanie wyrastającym ponad przeciętną, ale dziś pamiętam tylko te chwile, w których śmiałam się do łez lub razem z resztą publiczności na stojąco nagradzałam Bartka Wójcika, Kasię Pleban oraz Iwonę i Martę Kowalskie brawami. niestety nie mogę przypomnieć sobie przesłania, jakie niósł Ubu. To nie jest dobry znak.
Przed chwilą wróciłam z tegorocznej odsłony Broniszy. Inny tytuł, zespół też już nie ten sam, ale to, co w Broniszach, najlepsze pozostało. Pozostała lekkość, dowcip, zniewalający swą naturalnością aktorzy. Po raz kolejny Ożarów wydaje mi się układem współrzędnych  stworzonym dla młodych teatrów. Tegoroczny Nieobecny to historia rodziny uwikłanej w schematy, uwikłanej we współczesność, w której gubią się dorośli, a przede wszystkim zawsze nieobecny Jacek - syn głównych bohaterów spektaklu. Ojciec zapracowany, pewny, że w życiu każdy ma swój a rolę do spełnienia i nie powinien tego zmieniać. Żona ma być kucharką, praczką i sprzątaczką, a dzieci dobrze wychowanymi, inteligentnymi ozdobami domu. Matka to kobieta, jak sama twierdzi, zrównoważona, która dla poprawienia sobie humoru robi zakupy w supermarkecie. Babcia, klasyczny przykład daleko posuniętej sklerozy, zadaje głównie dwa pytania: która godzina? czy: gdzie jest Jacuś? Małżeństwo nie potrafi poradzić sobie z wychowaniem syna. Zauważają, że gdzieś po drodze musieli popełnić błąd, że najprawdopodobniej Europa Środkowo - Wschodnia to jednak nie to samo co Ameryka Północna i podręcznikowe teorie na nic tu się przydadzą. Syna wciąż nie ma w domu, kiedy jest potrzebny. Z biegiem lat coraz bardziej odsuwał się od rodziców, aby w wieku 18 lat stać się im całkowicie obcym. A wystarczyło przynajmniej raz dziennie powiedzieć mu: Kocham Cię.
Pomimo ciągłego zauroczenia Broniszami myślę, że jednak nie mogą liczyć na nagrodę także w tegorocznej edycji TUMULTu. To, co jest atutem ich przedstawień, przemawia na ich niekorzyść w oczach jury. Coś, co podejrzanie łatwo się ogląda, co jest przyjemne, niestety nie zawsze posiada wszystkie cechy idealnego spektaklu na poziomie amatorskiego teatru młodzieżowego. W moich oczach Bronisze zawsze będą warte oglądania, po to, żeby przekonać się, że teatr nie musi nas przygnębiać, aby uczyć.

Kaśka




P.S. Przyjedźcie do nas za rok!!! Ja już czekam...



STUDIO TEATRALNE BAGTI: Super Market

Jest 18:50. Właśnie wyszłam z sali po obejrzeniu spektaklu studia teatralnego BAGTI. W mojej głowie jedno wielkie wołanie o pomoc. NIE ROZUMIEM!!! Sięgam po program festiwalu, może tam znajdę wyjaśnienie... To rodzaj misterium współczesnego, fresku pełnego symboli.Poetyka zatem daleka jest od tak zwanego realizmu. Trzeba się domyślać. ... aha. Wyjaśnienie jest, olśnienia w umyśle: brak.
Zapytam Patrycję... Ona mi odpowiada: - Myślę, że chcieli przedstawić to, że życie jest jak supermarket. - No to, to wiem, ale dlaczego w tak niezrozumiałej formie? - Może dlatego, żeby pokazać, że to wszystko jest takie pseudorealne, pseudorzeczywiste i w ogóle takie jakieś... - dalej nie pamiętam.
Hmmm... spytam Alka. Alek mówi mi: To taka implikacja... Przedstawienie było niesmaczne. Życie to supermarket. Supermarket jest niesmaczny - życie jest niesmaczne. To już przynajmniej ma sens. Ale dalej nie rozumiem tych wszystkich użytych w spektaklu metafor, np.: Shopoholicy do spowiedzi! Nie mając skrzydeł, jak chcesz się wznosić do nieba - miłujących apostazję (czy też apoteozę??) ludzi sytych?? - czy jakoś tak. Kto jeszcze może mi pomóc?
Widzę Olę. Jestem głęboko zażenowana przedstawieniem, którego treści nie zrozumiałam ja ani żadna z moich znajomych. Albo jestem za głupia, albo zbyt inteligentna na takie spektakle. Nie można pominąć też tego, że sprofanowali przepiękną piosenkę Pink Floyd: High hopes. Tak, piosenka. Przynajmniej ją zrozumiałam i muszę przyznać, że miło mi było jej słuchać. Takie odprężenie w trakcie intelektualnej męczarni. Aktorzy mówili swoje kwestie do publiczności i słowa te wracały do nich odbite od muru niezrozumienia i bezradności myśli.
Dlaczego stworzyli taki spektakl, którego istotę tylko oni pojmowali? Może dlatego, by udowodnić, że nie tylko O.N.A. potrafi pożerać i pieprzyć ???!!!!??!!

ania&kasia





jakie to ciekawe...

NA SCENIE
państwo Smith, którzy będąc razem, nie są razem, odwiedzają państwo Martin, którzy rozmawiając ze sobą nie rozmawiają. Służąca państwa Martin, będąc tylko służącą, staje się w istocie kimś więcej. Zupa, ryba i ziemniaki - kolacja - spotkanie towarzyskie-to nie kolacja. Jedna kobieta o czterech twarzach i ośmiu nogach.
A W NASZYM ŻYCIU ludzie o dwóch twarzach. Niepolityczny meeting na którym zapadają kluczowe dla polityki decyzje. Przerost formy nad treścią. Będąc w TUMULCIE ludzi - samotni, komunikując się - niekomunikatywni.
...jaki dziwny zbieg okoliczności!

łysa i śpiewaczka





wieczorową porą...
Z rozmowy (bardzo sympatycznej rozmowy ;) ) z Andrzejem Gęsiarzem, aktorem teatru Muflasz i From Poland

Czym jest dla Ciebie aktorstwo?
Aktorstwo to forma samodoskonalenia.

Co najbardziej liczy się na scenie?
Na scenie najważniejsze są oddziaływania, stosunki między aktorami. Oddziaływania te pozwalają tworzyć kompozycję.

Czy zgodzisz się ze zdaniem naszej tegorocznej gwiazdy, pani Edyty Jungowskiej, że w teatrze najważniejsza jest prawda, tak jak prawda najważniejsza jest w życiu?? Że aktor powinien być równie autentyczny na scenie jaki poza nią? Czy życie to teatr?

Nie. Prawda na scenie pozostaje tylko prawdą na scenie. Tak prawda w życiu pozostaje tylko prawdą w życiu.

W kwestii planów zespołu na przyszłość informacje muszą zostać ocenzurowane. Gorąco pozdrawiamy i zapraszamy za rok!!!

PS. Mam nadzieję, że grupa cało i bezpiecznie dotarła do McDonalda 

paula




DZIEŃ 3




CO TAKIE ZIOMY MAJĄ DO MICKIEWICZA I KONCERTU ROCKOWEGO???-
Ziomale Mickiewicza

Ostatniego dnia festiwalu pierwsza sztuka zapowiadała się świetnie. Po wejściu do sali uwagę przykuwała ciekawa scenografia typu: Miejsce spotkań nieciekawych typków :). Ja od razu zauważyłam również rozstawiony w rogu sprzęt muzyczny typu: gitary, perkusja, piecyki. Już wtedy, na samym początku wiedziałam, że będzie to niezły show.
Początek przedstawienie był zaskakujący i pełen kontrastów. Na scenę wyszło dwóch typowych dresów ( w tym momencie przeżyłam szok, co dresy mają do tej pięknej perkusji i gitar...) i siadło na ławce prowadząc typową dla siebie rozmowę... Ale na boku w cieniu pojawili się ONI... pojawiła się kapela rockowa (na szczęście koszmar minął, albowiem panowie dresi nie mieli zamiaru dotykać instrumentów). Po pierwszym wykonanym przez zespół utworze wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Ich gra była po prostu świetna, wokal bardzo dobry... Ale i tak najbardziej spektakularna była gra perkusisty :), te płynne przejścia, bardzo szybkie tempo, jak na moje oko dobra technika, gość, co tu dużo pisać, wymiatał... Elektryk też dawało o sobie znać, szczególnie dobre były solówki. Po prostu, aż chciało się wyskoczyć z foteli i ruszyć w pogo, na środek sceny lub chociaż pod nią. Ale niestety niektórym z nas ( mi) musiało wystarczyć machanie głową oraz wykrzykiwanie doskonale znanych tekstów piosenek.
Kończąc wywody dotyczące kapeli, należy wspomnieć również o grze aktorskiej, która była przyzwoita. Na szczególną uwagę zasługiwała postać poety. Po prostu pełna ekspresja. Człowiek po prostu się postarał. Natomiast na pochwałę nie zasługiwali dwaj ludzie w dresach, i to wcale nie przez fakt samych dresów :P, a dlatego, że swoje role grali bardzo przeciętnie... trochę sztywno, mogli to zrobić o wiele lepiej.
Pomysł łączenia trzech z pozoru bardzo różnych i nie pasujących do siebie rzeczy takich jak: ROCK, dwóch znudzonych wszystkim typków na ławeczce i historii życia oraz twórczości Mickiewicza zasługuje na spore uznanie, przede wszystkim za odwagę i śmiałość. Niewielu ludzi zdecydowałoby się na taki krok. Niezwykłym plusem tej sztuki jest więc nietuzinkowość i niecodzienność.
Może niektórych zdziwić, że nic nie wspomniałam tu o treści tej sztuki, ale to jedynie z powodu, iż mnie i założyć się mogę, że również wielu innym ludziom umknęła ona gdzieś pomiędzy dawką wspaniałej muzyki zaaplikowanej przez kapelę. Jak dla mnie to właśnie ona była największym, co nieznaczny że jedynym, plusem tego przedstawienia. I oby jak najwięcej takich sztuk, które są zarazem wspaniałym rockowym koncertem :).

ola&half-company





Imprezka, piwko, panienki...

Imprezka, piwko, panienki... imprezka, piwko, panienki... imprezka, piwko, panienki... niby człowiek jest istotą myślącą, a jednak czasami jego zachowanie najzupełniej w świecie temu zaprzecza. Zwłaszcza gdy nie ma pomysłu na życie. Idzie wtedy na łatwiznę. Szuka przygód, doznań (takich jak: egoistyczne wykorzystanie młodej dziewczyny), mających przynieść mu coś nowego, jakąś nową koncepcję świata, którą potem mógłby wykorzystać, choćby pisząc scenariusz telenoweli. Życie to jednak nie telenowela, nie ciągnie się bez końca, w pewnym momencie się urywa. Od tego nie ma już odwrotu. Nie można już nic zmienić. Ale możemy uratować się przed ostateczną klęską jeszcze za naszego życia. Czasem nawet bliski kontakt z krawężnikiem może być punktem zwrotnym w naszym życiu.
Spektakl Teatru Maska bardzo mi się podobał. Młodzi aktorzy wykazali się bardzo profesjonalną grą, idealnym stopieniem się z kreowanymi przez siebie postaciami. Poza najbogatszą wśród wszystkich konkursowych przedstawień scenografią, spektakl wyróżniał się jeszcze... skąpymi strojami aktorów. A raczej ich brakiem.  Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie duże wrażenie, bo nie wyobrażam sobie, jak będąc ubranym jedynie w bokserki lub skąpą koszulkę nocną, można wytrzymać na sali, gdzie wszyscy inni ludzie drżą z zimna pomimo tego, że mają na sobie po kilka warstw bluzek, bluz i wszelkiego rodzaju kurtek. Brrr... Aktorstwo wymaga jednak ogromnych poświęceń. 
Mimo tego, że Teatr Maska zaprezentował się świetnie, nie otrzymał głównej nagrody. Nie rozczarowałam się jednak decyzją jurorów. Myślę, że takiej grupie jak ta nie potrzebne są żadne nagrody, żeby przekazywać widzom ważne treści i profesjonalnie wykonywać swoją pracę. Juras i ekipa  na pewno sobie poradzą. Powodzenia!!!

Kaśka





Ostrołęcka Scena Autorska: SOS

To, co zaprezentowała Ostrołęcka Scena Autorska ostatniego dnia festiwalu utkwiło w naszej pamięci. Pisząc tę recenzję dwa tygodnie po TUMULCIE nadal mamy przed oczami te pełne emocji sceny, ekspresywne gesty, ruch - poprzez swoją nienaturalność, silnie oddziałujący na widza... A to już plus.
Spektakl przedstawiał typową historię narkomana - jego upadek i próby podniesienia się z dna, w których wspierali go najbliżsi: dziewczyna i przyjaciel. Oczywiście - jak można się było spodziewać - miłość i przyjaźń przegrała walkę z nałogiem. Przedstawienie skończyło się ostateczną klęską bohatera.
Artyści z Ostrołęki nie zaskoczyli nas treścią, ale zadowolili formą. Odpowiednio dobrana muzyka doskonale komponowała się z ruchem scenicznym, jej rolę uzupełniała gra świateł. Aktorzy wykazali się niezwykłą wrażliwością na problemy współczesnej młodzieży, co więcej - problemy zdemoralizowanego świata, w którym rządzą narkotyki. Nie, to złe zakończenie...
Spróbujmy inaczej - podobało nam się, zapraszmy na TUMULT za rok..., ale tym razem przywieźcie z Ostrołęki bardziej oryginalne (dla ani) i równie dynamiczne jak to (dla kasi) przedstawienie.

ania&kasia





Podziękowania za pomoc w organizacji festiwalu dyrekcjom:
Zespołu Szkół Katolickich im. Ks.Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Łomży oraz I Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Łomży.

2010-09-17 13:20 Opublikował: Admin

MDK-DŚT

INSTYTUCJA KULTURY MIASTA ŁOMŻA
18-400 Łomża ul. Wojska Polskiego 3,
tel./fax: 86/216 32 26, 216 45 53, e-mail:sekretariat@mdk.lomza.pl,

NIP:718-00-07-644 NR KONTA 73 1560 0013 2818 0753 7000 0001